Nie macie możliwości dotarcia do tych danych, bo widać je tylko w panelu administracyjnym bloga, ale chętnie podzielę się z Wami tą akurat informacją. Otóż od momentu publikacji pierwszego posta w tym blogu, co stało się dokładnie 2 marca tego roku (za sprawą tego posta), zdecydowanie najpopularniejszym naszym wpisem, jest przepis na nalewkę wiśniową. Przeczytało go do tej pory ponad 4 tysiące osób, a wisi na blogu dopiero półtora miesiąca!
W tej sytuacji przepis na nalewkę jest oczywistym wyborem jeśli przychodzi do świętowania. A dzisiaj świętować jest właśnie co :) Nasza strona na Twarzoksiążce przekroczyła dzisiaj 300 oglądaczy :) Pewnie nie dla wszystkich, ale dla nas to sukces :) Dziękujemy obecnym i zapraszamy całą resztę...
Wybaczcie ten nawał danych liczbowych ale nie mogłem się powstrzymać :)
Potrzebne będzie:
- malin tyle, żeby wypełnić naczynie, w którym chcecie zrobić nalewkę minimum do połowy
- alkoholu o mocy około 60-65%, tyle żeby porządnie zakryć owoce
- cukier - około kilograma, ale w zasadzie to zależy od Was, bo każdy lubi inaczej słodzoną
Nie będę po raz kolejny wyłuszczał filozofii przygotowywania alkoholu o odpowiedniej mocy i ogólnych zasad produkcji nalewek, które są takie same praktycznie niezależnie od tego, z jakich przygotowujemy je owoców. Kto potrzebuje takich informacji niech sięgnie po prostu do wspomnianej wyżej nalewki wiśniowej. Tam wszystko jest w miarę szczegółowo opisane.
Różnic między nalewką wiśniową, a opisywaną tutaj malinową jest kilka. Absolutnie najważniejsza jest taka, że malin nie trzeba drylować. Nie muszę Was chyba przekonywać jak mnie to cieszy :)
Kolejna różnica to fakt, że przygotowuje się ją zdecydowanie krócej, a w zasadzie krótszy jest czas, w którym owoce moczą się w alkoholu. Jeśli traficie na pogodny okres, to trzeba go ograniczyć do tygodnia, jeśli akurat często jest pochmurno, to może być trochę dłużej. Po tym czasie alkohol znad owoców trzeba koniecznie zlać. Jeśli tego nie zrobicie, Wasza nalewka zamiast zyskiwać kolor, zacznie go tracić.
Zlewany roztwór można przefiltrować, jeśli jest taka potrzeba (czyli jeśli jest mętny), u mnie wystarczyło zwykłe sitko. Jak widać na zdjęciach to już jest klarowne, bo to co jest w kieliszkach to ciecz po pierwszym zlewaniu.
Kiedy maliny obciekną na sicie, wracamy z nimi do gąsiorka i wsypujemy cukier. Zostawiamy na parapecie, aż do momentu kiedy cukier całkowicie się rozpuści. Potrwa to jakiś czas, ale tutaj nie musimy go już tak dokładnie pilnować. Maliny puszczą w tym czasie sporo soku, który po rozpuszczeniu cukru zlewamy, a maliny wyciskamy w gazie lub prasie.
Przedostatni etap, to połączyć obie ciecze. Trzeba to zrobić z głową, bo sok jest naprawdę słodki. Lepiej więc dodać nie wszystek, niż wyprodukować ulepek. Na koniec roztwór trzeba jeszcze przefiltrować, rozlać do butelek i odstawić na tak długo, jak długo wytrzymacie. Chociaż oczywiście im dłużej, tym lepiej będzie smakować.
Przy garach: Tomasz
Pstrykała: Aga
wyglada genialnie ...u mnie robi sie cytrynowka..ale wasza czerwien jest zabojczo przystojna :o)
OdpowiedzUsuńcytrynowo też dobrze... zwłaszcza, że cytryny są przez cały rok...
Usuńniezwykle pyszne te malinowe obrazki.
OdpowiedzUsuńto Agnieszkowe... :)
Usuńwspaniałe zdjęcia.
OdpowiedzUsuńrobię taką co roku ;]
i tak trzymaj...
Usuńklimat na zdjęciach iście malinowy:)
OdpowiedzUsuńczy zamiast cukru można stosować miód?
OdpowiedzUsuńmożna wszystko... eksperymenty mile widziane :)
UsuńIdealna propozycja na weekend :)
OdpowiedzUsuńzrobiłem, a teraz stoi i stoi i stoi....
OdpowiedzUsuńPiekne zdjecia!
OdpowiedzUsuń