Odwieczny problem: tartaletki czy tortoletki. Nie chciało mi się szukać po sieci, jak powinno się to powiedzieć poprawnie. Wychodzę z założenia, że to co powstaje ma więcej wspólnego z tartą niż z tortem, więc mówię tartaletki i nie chce mi się słuchać argumentów przeciw :) To już ostatni podryg, jeśli chodzi o przepisy ze świeżymi malinami. W tym roku raczej nic już nie wymyślimy, bo nawet maliny do tych tartaletek udało nam się zdobyć z dużym trudem. Dalej już tylko mrożone.
Tartaletki w tym wydaniu smakują rewelacyjnie. Skuście się na spróbowanie połączenia malin z tym kremem. Kto nigdy go nie jadł powinien wręcz, spróbować koniecznie. No i oczywiście zrezygnowaliśmy z hipermarketowego pokrycia wszystkiego po wierzchu galaretką. To się chyba robi po to, żeby owoce dłużej wyglądały świeżo. Dla nas więc nie ma to kompletnie żadnego znaczenia. U nas takie tartaletki znikają niemal in statu nascendi.
Potrzebne będzie:
na ciasto:
- 450 gramów mąki
- dwie łyżeczki drobnego cukru
- szczypta soli
- 60 gramów schłodzonego i pokrojonego w kostkę
- białko jednego jaja
na krem:
- laska wanilii
- 225 mleka pełnotłustego
- dwa żółtka jaj
- dwie łyżki mąki pszennej
- 60 gramów drobnego cukru
- dwie łyżki śmietany kremówki
Składniki ciasta zagniatamy ręką tak żeby powstało lepka, krucha masa. Nie martwcie się jeśli ciasto nie będzie stanowiło jednolitej masy, tylko będzie się kruszyć. To normalne i wszystko ładnie połączy się w foremkach do tartaletek. Trzeba je wykleić tym ciastem tworząc cienką warstwę w każdej foremce. Wyklejone foremki wkładamy na 10 minut do zamrażarki, a potem pieczemy 15-20 minut w 210 stopniach (najlepiej z termoobiegiem) dopóki nie zbrązowieją z wierzchu. Studzimy je w lekko uchylonym piekarniku i wyjmujemy dopiero kiedy zupełnie ostygną.
Kiedy ciasto stygnie przygotowujemy krem patissiere. My robimy to w ten sposób. Najpierw przekrawamy laski wanilii na pół, nasionka i badyl wkładamy do rondelka i zalewamy mlekiem. Gotujemy na małym ogniu, czasem mieszając drewnianą łyżką przez jakieś 10 minut. Po zdjęciu z ognia odstawiamy na pięć minut pod przykryciem do delikatnego wystudzenia. Po tym czasie wyjmujemy waniliowe badyle.
Do osobnej miski wlewamy żółtka, wsypujemy mąkę i cukier, a następnie ucieramy rózgą albo widelcem. Kiedy składniki się połączą dodajemy je stopniowo do waniliowego mleka.
Z rondelkiem zawierającym całą masę, idziemy znowu na mały ogień i podgrzewamy, cały czas mieszając, dopóki krem nie zgęstnieje do konsystencji budyniu. Wtedy zdejmujemy z ognia i przecieramy przez sitko do czystej miski. Przykrywamy ją folią spożywczą w ten sposób, żeby dotykała powierzchni kremu. W ten sposób nie powstanie na powierzchni kożuch. Miskę wkładamy do lodówki na minimum godzinę. Kiedy się schłodzi, wkręcamy w masę kremu dwie łyżki kremówki. I tyle.
Serwujemy wykładając krem na upieczone tarty, na wierzchu układamy maliny i posypujemy cukrem pudrem.
Przy garach: Aga
Pstrykała: Aga
ślinka cieknie :)
OdpowiedzUsuńMmmm ,wygląda tak pysznie! A zdjęcia ekstra!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, piękne tartaletki :)
OdpowiedzUsuńpyszne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńdziękuję Wam wszystkim i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTartaletki czy tortoletki, przy takim smakowitym wypieku cóż to za różnica:) Jak zwykle zdjęcia są fantastyczne.
OdpowiedzUsuńCudnie.
OdpowiedzUsuńJesteście machiną do robienia pyszności i pięknych zdjęć!:)
OdpowiedzUsuń:) miło, że tak uważasz
Usuńkocham ^^
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńile tartaletek wychodzi z tego przepisu? lub jaka duża wyjdzie tarta z tego? zastanawiam się ile kremu zrobić aby starczyło na tartę o średnicy 28-29cm ?
OdpowiedzUsuńjezu, nie pamiętam...chyba 6 malutkich o rozmiarze 10,5 cm...musimy przy kolejnych tego typu przepisach to napisać...nie pomogłam za bardzo...pozdrawiam
Usuń